czwartek, 18 grudnia 2008







...i tak mijały nam dnie i noce...coraz szybciej i szybciej. czesto nie zauwazalam nawet ze to juz koniec tygodnia..

w miedzyczasie trzeba bylo jednak kontrolowac stan zdrowia Miloszka przez co jeszcze bardziej zrazilam sie do sluzby zdrowia i przestalam juz prawie wierzyc ze ludzie, ktorzy tam pracuja robia to z powolania...
po drugiej dawce szczepionki skojarzonej trafilismy do szpitala. szczerze mowiac nie spodziewalam sie ze panuja tam takie warunki(zasady) dlatego juz na drugi dzien chcialam wyjsc na wlasne zadanie, tym bardziej ze byl to dzien chrztu-najwazniejszy jak dotad dzien dla mojego dziecka. na szczescie stan zdrowia byl na tyle zadawalajacy ze wyszlismy na przepustke:) chrzest byl przepiekna uroczystoscia...dla gosci i dla nas rodzicow i rodzicow chrzestnych...najwazniejsza osoba postanowila odespac cierpienia i wrazenia szpitalne nie zwazajac na otaczajace go zamieszanie...moze to i dobrze...dzieki temu cala uroczystosc byla na prawde wyjatkowa i przebiegla w ciszy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz